Jeszcze niedawno wszystkim się wydawało, że czas teatru politycznego bezpowrotnie minął, tymczasem odradza się on z impetem. Publiczność, nawet wbrew intencjom artystów, łowi chętnym uchem aluzje i podteksty, jak to za dawnych peerelowskich lat bywało. Nawet jeśli inteligencki etos to już tylko piękna legenda, pozostali na placu boju artyści i krytycy - o sezonie 2006/2007 w teatrach warszawskich pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Pod koniec sezonu w Warszawie prawdziwe tsunami kadrowe - tego jeszcze nie było, zmiana dyrektorów aż w pięciu teatrach. Powody tego różne, ale na pewno nie jest to tylko zbieg okoliczności. Najwyraźniej stołeczny ratusz porządkuje teatralne gospodarstwo. Jakie będą tych porządków skutki, zobaczymy w następnych sezonach. Najwięcej zamieszania wywołały wieści z Teatru Powszechnego - hiobowe informacje o kryzysie teatru, o szczególnym manifeście młodego kierownika literackiego, który szybko kierownikiem przestał być, podobnie jak nowy szef artystyczny, a na koniec i wieloletni dyrektor tego teatru, Krzysztof Rudziński. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że w okresie tej wirówki nonsensu, uruchomionej przecież przez artystów Powszechnego, teatr dał kilka wybornych premier i obok Narodowego czy Rozmaitości wyznaczał temperaturę życia teatralnego w Warszawie. To tutaj widzieliśmy wypieszczone przedstawienie Anny Augustynowicz "Miarka za miarkę" w n