Zapowiada się miła odmiana. W zalewie fabularyzowanych lekcji historii najnowszej, serwowanych od ponad dwóch lat przez Teatr Telewizji, Jerzy Stuhr funduje nam komediową klasykę najwyższej próby.
"Szkoła żon" Jana Baptysty Moliera to nie jest zwykły Teatr Telewizji. To widowisko - smakuje z satysfakcją własne reżyserskie dziecko, obiecując, że w dzisiejszy wieczór zabawi publiczność w kategorii wszechwag, nie zaś tylko zaprawionych w klasyce teatromanów. Jego inscenizacja oddycha pełną piersią, gdyż artysta śmiało porzucił duszne studio telewizyjne dla malowniczych plenerów w Pieskowej Skale, zdominowanych przez renesansowe zamczysko o rodowodzie sięgającym XIV wieku. - Uwinęliśmy się w osiem dni, ale tempo było mordercze - opowiadał pod koniec pracy Stuhr, nie ukrywając, że to nie była łatwa robota. - Człowiek ma tyle na głowie - złorzeczył. - Musi pamiętać o kamerze, elementach scenografii i aktorach, a wcześniej przypomnieć sobie, co właściwie telewidzowie mają zobaczyć na ekranach swoich telewizorów. Scenariusz "Szkoły żon" napisał ponad dwa lata temu i pospiesznie zaniósł swoje dzieło do Telewizji Polskiej. Decyden