Gdy moi wujostwo, mieszkańcy tzw. Polski Be, zjeżdżają do Warszawy, zawsze pytają: A co tam w teatrze Syrena? Starsi państwo przez lata bywali na Litewskiej dwa razy do roku, oklaskując legendarną Lodę Halamę i Alinę Janowską, Krystynę Sienkiewicz i Kazimierza Brusikiewicza, mistrza Ludwika Sempolińskiego i Jana Kociniaka... Enklawa mieszczańskiego teatru w najlepszym tego słowa znaczeniu przetrwała czterdzieści lat socjalizmu i słynnego dyrektora Witolda Fillera, który napisał o niej książkę - pisze JM [Jacek Melchior] w Warszawie i Kulturze - dodatku do tygodnika Wprost.
Obecna dyrektor, Barbara Borys-Damięcka, zrobiła wszystko, by moi wujostwo wciąż mogli znajdować coś dla siebie. Za jej kadencji teatr został gruntownie wyremontowany i odmłodzony - dosłownie, bo średnia wieku artystów jest poniżej trzydziestki - ale nadal można tu zobaczyć klasyczne farsy, z Żołnierzem królowej Madagaskaru i Ciotką Karola na czele, jak i sztuki współczesne, roztańczone, rozśpiewane i zabawne - bo z takiego właśnie repertuaru teatr słynie od zawsze. Ostatnio ciocia z wujkiem przywieźli wnuczkę. Z Zamachowskiego, Polka i Malajkata w "Klubie hipochondryków" [na zdjęciu] zaśmiewali się we troje, czego raczej nie robią wspólnie w domu. Trudno się dziwić, że ciocia powtarza, iż bez Syreny stolica byłaby jak bez warszawskiej syrenki...