Teatr publiczny to dla mnie teatr-sumienie, który docieka, gdzie jest zło, wnika w zagrożenia, demaskuje nasze kłamstwa i mistyfikacje, stawia nam przed oczyma poniżonych i wykluczonych, zwłaszcza tych, którzy na co dzień są pozbawieni głosu, więc żyją poza horyzontem naszych doświadczeń - pisze Marek Beylin w kolejnym z 12 esejów o idei i znaczeniu teatru publicznego, do napisania których zaproszone zostały wybitne postaci polskiego życia teatralnego.
Teatr w Polsce funkcjonuje pośród dwóch zagrożeń: presji ze strony władzy, zwłaszcza lokalnej, wymuszającej grzeczność i posłuszeństwo, oraz ze strony twardych rynkowych ideologii, zgodnie z którymi kultura ma być przede wszystkim pokupnym przemysłem rozrywkowym. To zagrożenia różne, choć nie rozłączne, bo częstym argumentem decydentów niechętnych wolności twórców jest to, że publiczne pieniądze nie powinny służyć fanaberiom artystów i ich niejasnym eksperymentom. Tyle że taka postawa władzy i ekonomiczne dogmaty uderzają w najważniejszą misję teatru, jaki uważam za teatr publiczny. Obejmuje on bowiem krytyczny namysł nad współczesnością i przeszłością oraz poszukiwania nowych form wyrazu. Taki teatr mamy zresztą w całej Polsce; jak nigdy dotąd sceny w większych i mniejszych miastach tworzą wspólne narodowe laboratorium poddające wiwisekcji nasze genealogie, mity tożsamości, nadzieje, lęki, rozczarowania i zahamowania. Z fas