- To przedstawienie o artyście. Uważam, że to świetny pomysł, żeby zastanowić się nad jego rolą w obecnej rzeczywistości, a sam Witkacy jest do tego idealny - mówi ZBIGNIEW WODECKI, autor muzyki i odtwórca głównej roli w "Sonacie Belzebuba" w Teatrze STU.
Jak się Pan czuje w roli Belzebuba? - Nie ma chyba Belzebuba, który dostałby tak w tytek na próbach od reżysera jak ja. Momentami miałem wrażenie, że prawdziwym Belzebubem jest Krzysztof Jasiński. Traktuje swój teatr jak pępek świata. No i dobrze, bo robi tam rzeczy niezwykłe. Było więc ostro, zwłaszcza że aktorem kutym na cztery łapy nie jestem i miałem problemy z zapamiętaniem tekstu. A tak serio, to zdaję sobie sprawę, że nie ucieknę od tego, że jestem Wodecki. Przecież nawet gdy wyjdę na scenę z rogami i ogonem, to i tak wszyscy zobaczą pszczółkę Maję. Więc co to za diabeł, który przypomina postać z bajki? - Właśnie chodzi o to, by pokazać, że w każdym z nas, nawet w pszczółce Mai jest też druga, ciemna strona. Każdy z nas ma w sobie odrobinę diabła. Zdradzę Pani, że trochę w tym spektaklu sam siebie obnażam, bo udając inną postać można się właśnie uzewnętrznić. Długo zastanawiał się Pan, czy przyjąć prop