W "Dziennikach" Witolda Gombrowicza pisanych po powrocie do Europy w 1964 roku pojawia się passus poświęcony jego wizycie w Berlinie Zachodnim, w którym pisarz wyznaje: "Ale wtedy zaleciały mnie (gdym spacerował po parku Tiergarten) pewne wonie, mieszanina ziół, z wody, z kamieni, z kory, nie umiałbym powiedzieć z czego... tak, Polska (...). Śmierć. Zamknął się cykl, powróciłem do tych zapachów, więc śmierć. Śmierć. W rozmaitych okolicznościach spotkałem się ze śmiercią moją, ale zawierało się zawsze w tych spotkaniach jakieś rozminięcie, dające perspektywę życia. (...) Nie trzeba było ruszać się z Ameryki. (...) Wszak dla człowieka, jak ja, dla kogoś w mojej sytuacji, wszelkie zbliżanie się do dzieciństwa i młodości musi być zabójcze (...). A jednocześnie okres argentyński - zakończony - nabierał blasku mitologicznego". Dla Gombrowicza każda dojrzałość oznaczała śmierć, każde constans niosło ze sobą widmo martwoty
Tytuł oryginalny
Teatr śmierci
Źródło:
Materiał nadesłany
Didaskalia nr 43/44