- Jesteśmy samowystarczalni. Konstruujemy dekoracje tak, by dały się łatwo spakować do auta, a ich montaż nie zabierał dużo czasu. Ale mieliśmy spektakl, do którego kupiliśmy stary czeski teatrzyk marionetkowy. Niestety, ukradziono nam go wraz z samochodem dwa lata temu. Lalki zostały, ale scenografii nie odzyskaliśmy... - o rodzinnej pasji, jakim jest TeatRyle, opowiadają poznańscy aktorzy Mariola i Marcin Ryl-Krystianowscy.
Monika Nawrocka-Leśnik: Co, a raczej kto się kryje za nazwą - TeatRyle? Marcin Ryl-Krystianowski: TeatRyle to nasze rodzinne przedsięwzięcie. A ponieważ jest rodzinne, to w nazwie ma kawałek rodziny. Jesteśmy Ryle (Ryl-Krystianowscy) i zajmujemy się teatrem. To takie połączenie... TeatRyle są Państwa pierwszym rodzinnym przedsięwzięciem? Marcin Ryl-Krystianowski: Ta przygoda zaczęła się już w czasie studiów, kiedy nasza mała córka potrzebowała trudnodostępnych wtedy pampersów, bobofrutów, itp... A my w związku z tym funduszy na nie. Po prostu musieliśmy dorobić. Założyliśmy wówczas z kolegami Teatr Klapa i to był chyba 1989 rok. Graliśmy dwa tytuły: "Czerwonego Kapturka", który był moim spektaklem dyplomowym oraz "Tymoteusza Rymcimci" Jana Wilkowskiego. Jeździliśmy po malowniczych miejscowościach Białostocczyzny. Potem, zupełnie naturalnie, kiedy skończyliśmy studia i rozpoczęliśmy pracę w Poznaniu, przenieśliśmy tutaj naszą d