- Pokazujemy historię z lat trzydziestych ubiegłego wieku jako farsę, ale jednocześnie jako lekcję. Nie chodzi nam wcale o przekonywanie, że coś powtarza się jeden do jednego, o doszukiwanie się prostych analogii, bo tak wcale nie jest. Natomiast radykalnie prawicowy, właściwie nacjonalistyczny zwrot, który obserwujemy nie tylko w Polsce, ma punkty wspólne z wydarzeniami sprzed ponad ośmiu dekad - mówi reżyser Katarzyna Szyngiera przed premierą "Pożaru Reichstagu" w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie.
Historia. To opowieść o przeszłości, mnóstwo ciekawostek, wiedza, z której można wyciągać wnioski? Co bardziej? - Karol Marks powiedział, że historia się powtarza za pierwszym razem jako tragedia, za drugim zaś jako farsa. Można powiedzieć, że to jest nasze motto. Pokazujemy historię z lat trzydziestych ubiegłego wieku jako farsę, ale jednocześnie jako lekcję. Nie chodzi nam wcale o przekonywanie, że coś powtarza się jeden do jednego, o doszukiwanie się prostych analogii, bo tak wcale nie jest. Natomiast radykalnie prawicowy, właściwie nacjonalistyczny zwrot, który obserwujemy nie tylko w Polsce, ma punkty wspólne z wydarzeniami sprzed ponad ośmiu dekad. Chcemy ich szukać, pokazywać prawdopodobne równoległości między tymi rzeczywistościami. Fabuła tekstu opowiada o dojściu Hitlera do władzy. O momencie, w którym narodowi socjaliści zdecydowali się podpalić niemiecki parlament, by oskarżyć o to socjalistów i zyskać pełnię władz