Poniedziałkowa emisja "Boskiej!" to powrót do dobrych wzorców. Istotą teatru jest w końcu żywy kontakt z aktorem, z jego triumfem lub słabością, któremu smaczku dodają przypadkowe (lub starannie zaplanowane) wpadki - pisze Andrzej Berestowski w Tygodniku Angora.
Nie, to nie pomyłka. Powrócił. Bowiem przez ostatnie kilkadziesiąt lat widowiska serwowane w TVP pod tą szlachetną nazwą znacznie więcej miały wspólnego z filmem niż z teatrem. Precyzyjne, wycyzelowane, starannie zmontowane. Doskonałe. Ale na swój sposób martwe. Poniedziałkowa emisja "Boskiej!" to powrót do dobrych wzorców. Istotą teatru jest w końcu żywy kontakt z aktorem, z jego triumfem lub słabością, któremu smaczku dodają przypadkowe (lub starannie zaplanowane) wpadki. "Boska!" w reżyserii Andrzeja Domalika, przeniesiona z prywatnego teatru Polonia Krystyny Jandy, to rzecz o Flo-rence Foster Jenkins, zwanej najgorszą śpiewaczką świata. W pierwszej połowie ubiegłego wieku narzucała się publiczności swoją "sztuką wokalną", nie mając ani głosu, ani słuchu, ale dość pieniędzy, by nie przejmować się krytykami jej "kunsztu". Krystyna Janda w tej roli jest tu w sam raz kiczowata, a towarzyszący jej Maciej Stuhr jako młody akompaniator Cos