"Gender", "lewica", "faszysta", "kaczysta" - unikam tych słów. To wysiłek dla obu stron, żeby naprawdę wyrazić złożone poglądy, a nie zakleić drugiemu usta etykietką. Tylko "feminizmu" używam bez żadnego ale. Z Weroniką Szczawińską* rozmawia Witold Mrozek.
Witold Mrozek: O czym rozmawiałaś z działaczami ONR pod Teatrem Powszechnym? Weronika Szczawińska: Z Szymonem z Warszawy i Cezarym z Lublina? Zaczęło się od pytania: co by się działo, gdyby powstała taka "Klątwa" z symbolami - jak to ujął jeden z nich - "mahometan albo żydów" zamiast krzyża i papieża? No i zaczęło się dzielenie włosa na czworo... Nie chcieli się przedstawić. Chyba bali się, że dokonam jakiejś manipulacji i nie wiadomo co zrobię z ich danymi osobowymi. A prosiłam tylko o imiona. Podszedł ich kolega, bardziej wygadany. Wytłumaczył mi, że tamci nie przedstawią się, bo jestem tego "niegodna". Tak to nazwał? - I to mnie zaniepokoiło. Sytuacja, w której obcy sobie ludzie mogą coś takiego powiedzieć, jest niebezpieczna. To już nie jest kwestia przekonań, ale zwykłego szacunku. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to zapytać, czy widzieli spektakl i co tak naprawdę ich w nim obraża. No i dlaczego są agresywni, skoro krzyczą