"Niebezpieczne związki" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej w warszawskim Teatrze Nowym. Pisze Jacek Cieślak.
- Nic na to nie poradzę - zwykł mawiać, uwalniając się z żenujących sytuacji, przyjaciel madame de Merteuil. Oceniając "Niebezpieczne związki" Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej jako pretensjonalny teatralny szkic w tanich dekoracjach, powtórzę za nim te słowa. Powieść epistolarna de Laclosa była kiedyś dla teatru kanwą kameralnych spektakli. Agnieszka Lipiec-Wróblewska zapragnęła opowiedzieć historię ludzkich potworów, pożerających siebie i młodych kochanków w miłosnej konkurencji. Po wspaniałych kinowych adaptacjach Formana i Frearsa, których zaletą był scenograficzny rozmach i znakomita reżyseria, wystawianie utworu na scenie jest jednak wysoce niebezpieczne. Porównanie z nimi mógłby wytrzymać chyba tylko spektakl z aktorskimi kreacjami. Nic na to nie poradzę - ani Krzysztof Majchrzak (markiz de Valmont), ani Magdalena Kuta (madame de Merteuil) nie są konkurencją dla Michelle Pfeiffer, Johna Malkovitcha, Urny Thurman i Glenn Close. Alibi dla po