- Pamiętam na wpół pustą widownię w latach 90. i obawiam się, że czas wyludnionych teatrów teraz się powtórzy - martwi się Zbigniew Brzoza, dyrektor Teatru im. Jaracza w Olsztynie. Ale mówi też, jak odbudować więź z widzami po zarazie. Tylko, czy to się szybko uda? - mówi Zbigniew Brzoza, dyrektor Teatru im. Jaracza Olsztynie w rozmowie z Iwoną Görke w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.
Iwona Görke: Dusi pana jeszcze? Zbigniew Brzoza: Ale to nie koronawirus. Jak zostałem dyrektorem Teatru w Olsztynie, rozchorowałem się na zapalenie oskrzeli i płuc i tak już zostało. Przez ten kaszel pierwszy raz w życiu nie byłem na własnej premierze, oglądałem ją w łóżku, przez internet. "Wroga publicznego" Istvána Tasnádiego Teatr Jaracza w Olsztynie pokazał 29 lutego. - Nie mogłem siedzieć na widowni. Byłbym jak widz z kokluszem, który kiedyś przyszedł na "Antygonę". Jurek Radziwiłowicz grał Kreona. 300 widzów z przejęciem słuchało jego monologu po śmierci Hajmona. Wtedy choremu wśród widzów zebrało się na kaszel. Rozpaczliwie próbował go opanować. Ostatecznie koklusz pokonał wypowiadane przez wybitnego aktora słowa Sofoklesa. Zamykał pan już kiedyś teatr? - Nigdy. Ale pamiętam na wpół pustą widownię za Balcerowicza i obawiam się, że czas wyludnionych teatrów się powtórzy. To był chyba najbardziej gorzki moment dla p