"Znikalność" nieraz razić może słabą dykcją, siedząc w ósmym rzędzie, chwilami nie słyszę o czym mówi aktorka. Ale to nieważne. Te panie rozśmieszyły mnie do łez i to kilkakrotnie. Zachwyciły - pisze dla e-teatru Bartłomiej Miernik.
Niemal rok temu obiecałem sobie, że nie będę w tym miejscu zamieszczał recenzji. Miejscem na recenzje jest mój blog. Ten felieton też, proszę, potraktujcie jako... felieton właśnie, nie merytoryczną, pogłębioną recenzję teatralną. "Znikalność" Teatru po 40. to spore zaskoczenie festiwalu teatrów amatorskich w Białołęce. To dla mnie w ogóle jedno z zaskoczeń tego roku! W zeszły weekend obejrzałem, jako juror tego festiwalu sześć przedstawień, kolejne sześć było przede mną i nagle trach! Na scenę wkracza pięć uśmiechniętych starszych pań (starszych ode mnie). Młodsza aktorka-mim wyprowadza je na scenę, gestami wyciąga z kulis, jakby trzymała w dłoniach niewidzialne nici. Ubrana jest na czarno, w kapeluszu na głowie - taka sprawczyni działań scenicznych. Pięć kobiet w jesieni (późnym lecie byłoby ładniej) życia poezją, między innymi Poświatowskiej i księdza Pasierba, opowiada o swoim życiu, o starzeniu się. Na tyle przekonują