- Nad adaptacją pracowałem od 2000 roku. Czekałem na obsadę, bo jak się nie ma Stawrogina i Piotra Wierchowienskiego, Siepana i Barbary Pietrowny, to nie ma się za co brać. Znalazłem wspaniałą obsadę. Reszta to rzemiosło i wierność autorowi. Pokory człowiek uczy się całe życie - mówi KRZYSZTOF JASIŃSKI, reżyser "Biesów" w krakowskim Teatrze STU.
Krzysztofem Jaśińskim, dyrektorem Teatru STU, rozmawia Elżbieta Konieczna Oglądając Twoje piękne teatralnie "Biesy", cały czas myślałam o tym, że nie miałbyś szans zrobić ich piętnaście, dwadzieścia, trzydzieści lat temu, bo w nich zawarte jest duże doświadczenie życiowe oraz spora doza pokory. Trzeba dużo przeżyć, aby mieć taki stosunek do zła, jaki zawarty jest w tekście Dostojewskiego, i pokorę, żeby nie sądzić, iż jesteśmy wyjątkowi, święci, ponieważ zło nas omija. - Pewnie tak jest, że do ważnych tekstów się dorasta. Nosiłem "Biesy" w sobie wiele lat, teraz wreszcie mogłem je wyartykułować. Tak jak przed kilku laty miałeś siłę wyartykułować "Hamleta". - To jest właśnie jakaś summa. Ale żeby ją zrealizować, trzeba mieć do tego warunki. Taki "Hamlet" czy "Biesy" nie są możliwe do wystawienia, jeśli się nie ma do dyspozycji odpowiedniego zespołu aktorskiego. Ja go budowałem wiele lat. "Biesy" to duże przedsięwz