Janowi Klacie udało się ściągnąć do teatru młodą publiczność, która tego człowieka z irokezem na głowie i różańcem w kieszeni traktuje jak gwiazdę rocka. Na pytanie, czy zamierza ścigać się z kulturą popularną, odpowiada jednak stanowczo: - Nie robię teatru po to, by zrobić widowisko lepsze niż U2, ale po to, by podkraść im trochę publiczności - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku Polska.
Rzecz działa się pięć lat temu na festiwalu współczesnej dramaturgii EuroDrama we Wrocławiu. Na zakończenie imprezy zorganizowano dyskusję o spektaklach warsztatowych. W pewnym momencie do mikrofonu dorwał się osobnik z irokezem na głowie, ubrany w bluzę od wojskowego munduru. I zamiast mówić do mikrofonu, zaczął się nim walić w głowę tak, że po sali rozszedł się jęk wyjących głośników. Był to Jan Klata, wtedy szerzej nieznany, bezrobotny reżyser. Kilka miesięcy później okrzyknięto go największym objawieniem polskiego teatru, bo w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu zrealizował "Rewizora". Akcję dramatu przeniósł w czasy gierkowskie, piętnował nie tylko korupcję, ale przede wszystkim wskazywał, jak łatwo ulegamy iluzjom, jeśli jest to dla nas wygodne. W podupadłym dziś górniczym Wałbrzychu, który wciąż jeszcze żyje wspomnieniami złotych lat 70., to przesłanie zabrzmiało szczególnie mocno. Już w pierwszym spektaklu Klata pok