W świecie zaczarowanego krawca mamy do czynienia wyłącznie z płaską fabułą i tandetną realizacją. Całość błaga o pomstę do nieba - o "Zaczarowanym krawcu" w reż. Artura Hofmana w Teatrze Żydowskim w Warszawie pisze Ewa Hevelke z Nowej Siły Krytycznej.
Szołem Alejchem jest obok Isaaka B. Singera najbardziej rozpoznawalnym autorem piszącym w języku jidysz. Przede wszystkim, kojarzy się go z postacią Tewje Mleczarza, który prowadzi filozoficzne monologi z Bogiem, ma zrzędzącą, ale kochającą żonę i pięć córek. Szimon Ele (Piotr Sierecki) to niemal kopia tego bohatera. Z tym zastrzeżeniem, że jest on krawcem i nie ma dzieci. Żył sobie ubogi łatacz dziur. Nie miał bogactwa, ale głowę na karku pełną filozoficznych bon motów i dużo ciepłych uczuć dla bliźniego. Pewnego dnia, na żądanie żony, kupił kozę. W drodze powrotnej do rodzinnej Złodziejówki zatrzymał się w zaprzyjaźnionej karczmie. Tam, dla żartu i by utrzeć nosa filozofującemu krawcowi miejscowa ferajna zamienia zwierzęta. W ten sposób do domu krawca trafia nie mlekodajna, cudowna koza, ale jakiś najgorszy bezmleczny darmozjad. Dochodzi do awantury i spór musi rozstrzygnąć rabin. Tyle, że w drodze na sąd, bohater znów pojawia si