"Qudsja Zaher" nie jest opowieścią eschatologiczną - nie ma w niej sądu, kary ani nagrody. Nekrošius przenosi narrację w pogański świat mitu, scalając nieprzystające do siebie wątki symboliką żywiołów i sił natury.
Z muzyką Pawła Szymańskiego zawsze było mi po drodze. Podobnie z dokumentalistyką Macieja Drygasa, z którym kompozytor przyjaźni się i współpracuje od lat. Tym razem jednak poszedł krok dalej i poprosił go o napisanie libretta do opery "Qudsja Zaher" - wysnutego z doświadczeń własnych filmowca, który na przejściu granicznym między Polską a Niemcami spotkał afgańską uciekinierkę i spytał ją, przed czym ucieka. Po drodze mi także z Eimuntasem Nekrošiusem, ponurym i milkliwym synem żmudzkiego cieśli, jednym z ostatnich pogan współczesnego teatru. Z pozoru wiele ich łączy: ucieczka od blichtru tego świata, niezwykła pracowitość, chorobliwa nieledwie dbałość o detal. Z nich wszystkich jednak Nekrošius zdaje się artystą najbardziej konsekwentnym i najżarliwiej przywiązanym do atrybutów swojej twórczości. "Qudsja Zaher" rodziła się w bólach. Zamówiona w 1999 roku dla Teatru Wielkiego - Opery Narodowej, powstawała lat sześć i przeleżała