W tle sceny pokazują się portrety kolejnych przywódców Polski - Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Pawlaka, aż po potencjalnego przywódcę Leppera. Czyli ktokolwiek by nami rządził, i tak byłoby za jedno. Zdrajca w zdrajcę, drań w drania, od dziesięcioleci nic się nie zmienia. Oto teatr Jana Klaty - pisze Tadeusz Nyczek w Gazecie Wyborczej.
Niedawny festiwalowy wjazd Jana Klaty [na zdjęciu] do Warszawy miał być triumfem prężnej prowincji nad zapyziałą stolicą i rewolucyjnej młodości nad zadowolonym z siebie establishmentem. To tam - w Wałbrzychu, Wrocławiu, Gdańsku - narodziła się bowiem gwiazda teatru wyznaczająca odtąd nowe standardy sztuki i myśli. Klata rzeczywiście wszedł przebojem na teatralny rynek. Zaledwie w ciągu dwu i pół roku zrobił sześć premier; właściwie każda miała rozgłos; niektóre okrzyknięto wydarzeniami. Dziś ma już swoich fanów jeżdżących za jego spektaklami po Polsce. Klata to także personalna autokreacja. Artysta przywdziewa na użytek publiczny wojskowopodobne mundury, nosi teatralne fryzury. Często się wypowiada, demonstrując zdecydowany światopogląd będący mieszanką trzeźwego katolicyzmu i lewicowego społecznikostwa. Wszystko pod generalnym hasłem: pokazać współczesną Polskę bez złudzeń. Ojczyzna bowiem jawi się Klacie jako wielkie