O Wiśniowym sadzie Czechowa Konstanty Stanisławski w swojej autobiografii pisał: "[...] sztuka jest bardzo trudna. Jej urok leży w nieuchwytnym, głęboko ukrytym aromacie. Aby go poczuć, należy jakby rozchylić pączek kwiatu i zmusić go do rozwinięcia płatków. Powinno to jednak nastąpić samo przez się, bez gwałtu, w przeciwnym razie zgniecie się delikatny kwiatek, który zwiędnie".
Nic dodać, nic ująć. Ta zmysłowa metafora odnosić się może do teatru w ogóle, do teatru jako trudnej i tajemniczej sztuki: realizuje się w teatrze tyle sztuk, a nikt nie wie, jak stworzyć dzieło, które roztoczy wokół siebie ów aromat, teatralne piękno. Oglądam premierę akademicką Wiśniowego sadu w reżyserii Andrzeja Bubienia. I nie wiem, co o tym przedstawieniu myśleć. Twórcy spektaklu zrobili, co trzeba. Reżyser dobrze zna tekst, jego genezę i strukturę estetyczną, przetłumaczył go na polski, zajrzał do najnowszych (rosyjskich!) książek i pełen szacunku przystąpił do prób. Aktorzy pracowali nad postaciami, scenograf stworzył ciekawą scenografię, kompozytor sugestywną muzykę. I co? Wszystko jest, tylko brak najważniejszego. Brak aromatu, nastroju i głębokich emocji. Strategia reżysera, aby nie odcinać kuponów od sukcesu inscenizacji Wujaszka Wani i zrealizować Wiśniowy sad bez reżyserskich pomysłów, wydaje się logiczna. A. Bubień