Po ostatniej premierze, nieopatrznie znalazłem się w knajpie w towarzystwie dwóch lokalnych i jednego centralnego, profesjonalnych i skądinąd bardzo sympatycznych, recenzentów. Każda próba otwarcia przeze mnie gęby, podjęta nie w celu napełnienia jej piwem, a choćby trochę nawiązująca do ostatnich spektakli, wywoływała konsternację lub gwałtowny sprzeciw moich kompanów. Chodziło o to, żebym nie zaciemniał obrazów, które krytycy albo już przedstawili, albo mieli w głowach i zamierzali zaprezentować niebawem - pisze Włodzimierz Wysocki w Gazecie Wyborczej - Lublin.
Obejrzałem ostatnio dwie sztuki, z których żadnej oceniać ani nawet omawiać mi nie wolno. Mogę napisać tylko tyle, że obejrzałem i już, choć pewnie i to mało kogo obchodzi, więc nawet nie wymieniam, o które chodzi, bo po co... Zakaz moich amatorskich recenzji nie wynika z cenzury, gdyż ta nie obowiązuje od wielu lat, ale z braku kwalifikacji. Nie jestem przecież ani twórcą teatralnym, ani krytykiem, zaś publiczny dyskurs na temat wszelkich aktualnych dokonań scenicznych odbywa się głównie pomiędzy tymi dwoma kategoriami szeroko rozumianej publiczności. Uświadomiono mi to w knajpie, po ostatniej premierze, gdzie nieopatrznie znalazłem się w towarzystwie dwóch lokalnych i jednego centralnego - profesjonalnych i skądinąd bardzo sympatycznych recenzentów. Każda próba otwarcia przeze mnie gęby, podjęta nie w celu napełnienia jej piwem, a choćby trochę nawiązująca do ostatnich spektakli, wywoływała konsternację lub gwałtowny sprzeciw moich ko