Gdyby przedstawienie Agnieszki Olsten pokazano w Teatrze Narodowym 1 kwietnia - wszystko byłoby jasne. "Nora" sprawia bowiem wrażenie dobrego żartu. Zapowiadano spektakl ostro feministyczny, radykalizmem prześcigający nawet zamierzenie samego Ibsena. Olsten problem feminizmu odłożyła na bok i tak poprowadziła aktorów, by tekstu zbytnio nie interpretowali, za to zajęli się raczej niezwykłymi działaniami scenicznymi. A to mecenas Helmer Mariusza Bonaszewskiego i podobno nieuleczalnie chory doktor Rank Macieja Kozłowskiego uprawiają wrestling jak zawodnicy ekstraklasy, a to Nora Doroty Landowskiej, zamiast tańczyć tarantelę, wykonuje figury znane raczej z koncertów zespołów death metal. Bezwzględny ponoć Krogstad, zamiast szantażować Norę, uderza w płacz. Pysznym kawałem jest takie ustawienie świateł, aby połowa przedstawienia rozgrywała się poza ich zasięgiem. I oprawa muzyczna towarzysząca akcji w nieoczekiwanych chwilach swoją monotonią przywodzą
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik nr 22