Zakończony w niedzielę w Edynburgu festiwal Fringe pokazał siłę prawdziwych historii - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Siedzimy na miękkich staromodnych kanapach rozstawionych dookoła niewielkiego pokoju. Pod nogami mamy włochaty dywan, pod głowami - haftowane poduszki. Kolorowe światło z nocnych lampek wydobywa sentymentalne obrazki i fotografie gwiazd na ścianach. Gdyby nie chłopak sprawdzający bilety przy wejściu i ukryta za konsoletą dziewczyna można by pomyśleć, że jesteśmy w salonie należącym do osoby o bardzo specyficznym guście. Nie jest to jednak wnętrze mieszkania, lecz scenografia monodramu "An Audience with Adrienne" Adriana Howellsa, jednego z najbardziej niecodziennych spektakli zakończonego w niedzielę edynburskiego Fringe'u. Niecodzienność polega tutaj nie tylko na umieszczeniu spektaklu w przestrzeni kiczowatego salonu zaaranżowanego w jednej z sal wykładowych Uniwersytetu Edynburskiego. Niecodzienna jest sama dramaturgia, która balansuje na krawędzi fikcji i psychodramy. Howells, który jest zarazem aktorem i drag queen, wciela się w swoje drugie, kobiece