Miejsce akcji: Teatr Polski we Wrocławiu. Na scenie raczej pusto. Za to w kulisach aż kipi od intryg, poczucia krzywdy i strachu - pisze Jacek Tomczuk w tygodniku Newsweek.
Uf, nie ma mnie na liście - Igor Kujawski, od 33 lat w teatrze, wzdycha z ulgą. Jest środa, dzisiaj rano ogłoszono obsadę spektaklu "Biedermann i podpalacze". - Nie myślałem, że dożyję czasów, w których będę się cieszył, że nie zagram. Ale ta premiera jest potrzebna tylko po to, żeby dyrektor wpisał ją do swojego repertuaru. A ja nie chcę w tym uczestniczyć. Siedzimy w kawiarni, Kujawski wraz z kilkorgiem innych aktorów i ludzi z działu literackiego zastanawia się, jak przygotować "swoją" premierę: w Hali Stulecia spektakl ze zbuntowanymi aktorami obiecała wyreżyserować Monika Strzępka. Kilka ulic dalej, w innej kawiarni: - Nasi koledzy mówią o nas, że trzecia liga dorwała się do sceny - opowiada aktorka, która przyjęła rolę. - To, że nie grałam za poprzedniego dyrektora, nie znaczy, że jestem słaba. Rozumiem żal moich kolegów, którzy nie dogadują się z obecną dyrekcją, ale obrażanie nas i skazywanie na bojkot za to, że chcemy gra