"Polityka jest teatrem". To stwierdzenie, powtarzane wielokrotnie i wielokrotnie, w najrozmaitszych kontekstach i w różnych celach wykorzystywane, stało się dzisiaj oczywistością. Wystarczy rzucić okiem na obrady sejmu, dynamikę politycznych gier oraz dramaturgię informowania o nich, aby bez wielkiego wysiłku zgodzić się z tą opinią - pisze Paweł Mościcki w Gazecie Wyborczej.
Także postać polityka jest dzisiaj nieuchronnie kojarzona z aktorstwem, gwiazdorstwem, ogólnie rzecz biorąc - z "występowaniem". Czy równie oczywiste i banalne wyda nam się stwierdzenie odwrotne, że "teatr jest polityką"? W ostatnich latach, szczególnie w Polsce, pojęcie sztuki zaangażowanej, podejmującej tematy społeczne i polityczne nie cieszyło się wielkim uznaniem. Kojarzyło się albo z tanią publicystyką, albo, co gorsza, z agitacją i propagandą. W obiegowej hierarchii, dotyczącej także teatru, słowo "artystyczny" funkcjonowało jako przeciwieństwo, antidotum na sztukę zaangażowaną. Robienie teatru o społeczno-politycznym wymiarze niejako z góry wykluczało możliwość tworzenia "prawdziwej sztuki". Wszystkie te stereotypy i fobie, choć może uzasadnione historycznie, opierają się na wielkim nieporozumieniu, które dotyczy nie tylko sztuki, ale przede wszystkim samej polityki. Problem polega na tym, że polityka jest tutaj rozumiana bardzo wąsk