Jest Pan w kapitule Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Taki konkurs na dramat teatralny na pewno poprawia teatrowi notowania. Nas interesuje czy w nowym rozdaniu szykuje się w tej dziedzinie rewolucja? Jerzego Stuhra przepytuje w Polsce Gazecie Krakowskiej Maria Malatyńska.
- Rewolucja to nie, raczej można wyodrębnić pojedyncze tendencje tematyczne. Ja mam ciągle wrażenie, że to, co nagradzamy, to jest tak - toutes proportions gardees - jakby się miało przed sobą pokazy mody w Mediolanie. Patrzysz na te modelki i na ich prezentacje i nigdy w życiu byś czegoś takiego na siebie nie włożyła. Ale na widowni siedzą ci, którzy szyją i cały czas tylko rysują, "odgapiając" ten kołnierzyk, ten krój ramienia, to rozkloszowanie. A oni już wiedzą, jak to przełożyć na język i oczekiwanie nowości u zwykłego wielbiciela szmat. I nawet nie jest ważne, że tamci są o krok dalej, bo my już wiemy, co z tego może mieć posmak nowości. I ja mam takie właśnie poczucie, że te dramaty, które my nagradzamy, to one wielkiego przełomu nie zapowiadają. Nie przelecą przez sceny polskie burzą, nie postawią na nogi ewentualnych rewolucjonistów sceny, ale poruszają czasem ważne tematy, zwracają nagle na coś uwagę, przypominają jakąś