"Tata ma kota (albo Poczytaj mi tato)" w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego na Scenie Prapremier in Vitro w Lublinie. Pisze Agnieszka Mazuś w Dzienniku Wschodnim.
Zaczyna się jak bajka (Dawno, dawno temu). Kończy smutno i refleksyjnie. Cały spektakl jest taki. Zabawny, dowcipny, ale zarazem poważny, mądry, momentami wzruszający. Bo temat, który reżyser wziął na warsztat, wcale nie jest łatwy i miły. Na scenie czterech facetów w krótkich niebieskich gaciach. Piaskownica, plastikowe grabki, wiaderka i górujący nad tym wszystkim posąg Matki. Ale jak to w teatrze, wcale nie jest tak, jak nam się wydaje. Piaskownica to ring, sala sądowa, miejsce egzekucji. To co góruje nad scenę to nie żadna rzeźba z piasku, a religijny obiekt kultu. Damska torebka okazuje się kaftanem bezpieczeństwa, a czerwone plastikowe wiaderko pojemnikiem na spermę. A życie? Życie to gra. Gracz (ojciec) zalicza kolejne levele: zdobyć (kobietę), zrobić (dziecko), zdążyć (na poród). Im dalej tym trudniej. Jedni wykładają się już na wychowaniu, inni level dalej - na rozstaniu. A potem jest "level nie do przejścia" czyli sąd. Tu wykła