„Taśmy rodzinne” Macieja Marcisza w reż. Piotra Pacześniaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Rafał Turowski na swoim koncie blogu.
Jesteśmy oto widzami na wernisażu pierwszej indywidualnej wystawy Marcina Małysa, w galerii zjawiają się również jego rodzice, siostra i były partner. Czeka na nas jednak niespodzianka, oglądamy bowiem zupełnie nową pracę Marcina, która wywoła wśród przybyłych konsternację.
Wyszedłem z teatru mocno zdezorientowany, podobnie jak dwoje moich przyjaciół, najwyraźniej można mówić o deficycie generacyjnym. No bo tak - niby oglądamy rzecz o przemocy domowej, ale jednak - ten temat w pewnym momencie ginie; pojawia się wątek granic w sztuce, ale zostaje ledwo muśniety. Wydawało nam się, że to przedstawienie jest najbardziej o tym momencie naszego życia, w którym powinno się odciąć pępowinę, może - słowem - mieliśmy do czynienia z moralitetem o powinnościach dzieci wobec rodziców i vice versa?
No ale jeśli tak - to nie mam jednak pewności, czy twórcy przewidzieli, że niemała część publiczności za najbardziej pokrzywdzonego w tej historii uzna Ojca (świetny jak zawsze Michał Kaleta), co jest jednak jakąś perwersją.
Może jednak przewidzieli. Tym bardziej trudno zgadnąć, o czym właściwie chciano nam opowiedzieć.