"Tartuffe albo Szalbierz" w reż. Jacquesa Lasalle'a w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Michał Mizera w Pulsie Biznesu.
W sam raz na miły wieczór. Dobry tekst, znani aktorzy, fachowa reżyseria. Może bez interpretacyjnej i scenicznej rewolucji, ale całość atrakcyjnie przygotowana, logiczna i konsekwentna. Molier to dzisiaj trudny autor. Upupiony w szkole, niełatwy w lekturze (te przestarzałe tłumaczenia!), z automatu wtłaczany w historyczny kostium. I dziwne, wymykające się jednoznacznym ocenom teksty. Ni to komedie, ni to tragikomedie. Farsy? Komediodramaty? Tragedie z pozornym happy endem? "Tartuffe albo Szalbierz" to chyba najbardziej znany jego utwór (u nas jako "Świętoszek"). Śmieszny, owszem, ale przecież i serio. Bo co śmiesznego w ogłupionym przez fałszywca Orgonie (brawurowy Radziwiłowicz), który poświęca rodzinę w imię ślepej ideologii? A w jego żonie Elmirze (świetna Stenka), która dla ratowania małżeństwa z tym fajtłapą godzi się na kolejne upokorzenia? A w tytułowym bohaterze (znakomity Malajkat), przeżartym nienawiścią do innych ludzi, których wykor