Nie wiem, czy René Pollesch miał dostęp do programu wyborczego Platformy Obywatelskiej w trakcie prób nad spektaklem "Jackson Pollesch". Jedno jest pewne: trafił z terminem premiery w dziesiątkę - stworzył bowiem przedstawienie ośmieszające kult kreatywności i przymus przedsiębiorczości, czyli nowe trendy w prowadzeniu państwa - pisze Małgorzata Mostek w Res Publikce Nowej online.
"Jestem lewicowa, mogę sypiać z wieloma na raz, ale muszą to być proletariusze, a nie network"- mówi Tomasz Tyndyk, biegając po dachu prowizorycznego domu-szafy. Widownia w śmiech. W ogóle na widowni - gdzie, jak wielokrotnie powtarzają aktorzy, siedzą sami kreatywni - jest bardzo wesoło. I nie jest to, co gorsza, śmiech przez łzy ani też śmiech z nutką żalu, choć pewnie wielu z widzów podpisałoby się pod słowami "Moje życie toczy się od projektu do projektu, a Ty ograniczasz moją dyspozycyjność, bo jesteś projektem na całe życie". Dlaczego piszę: co gorsza? Bo nasza wielkomiejska, pędząca, chaotyczna opowieść przestała nas uwierać. Za to doskonale nas bawi, jeszcze kilka minut po spektaklu na Marszałkowskiej niesie się śmiech i nucona przez rozradowanych widzów muzyka. Można wierzyć, że tak miało być. A można myśleć też, że przecież miało to być słodko-gorzkie, miało jednak trochę nam doskwierać. Samotność, pustka powierzc