Premiera "Tańca śmierci" Augusta Strindberga na Małej Scenie Teatru Narodowego była wydarzeniem co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, spektaklem tym wraca na afisz Narodowego jako reżyser Adam Hanuszkiewicz. Po drugie, Hanuszkiewicz wraca również jako aktor - przy czym, jak sam powiada, po wielu latach znowu gra na scenie rolę, a występują z nim aktorzy, debiutujący za czasów jego dyrekcji w Narodowym, Anna Chodakowska i Krzysztof Kolberger. Po trzecie, sztuka wielkiego Szweda, interpretowana zwykle jako ilustracja odwiecznej walki płci, ukazana została jako tragikomedia.
Hanuszkiewicz był związany z Narodowym przez 14 sezonów (1968 - 1982), dając w tym czasie - co skrupulatnie przypomina program teatralny - 41 premier! Wiele z nich bywało zaczynem burzliwych dyskusji, by wspomnieć tylko "Balladynę" lub "Kordiana", wiele bywało przedmiotem powszechnego podziwu, jak "Norwid" i "Wacława dzieje". Krytyka nie szczędziła reżyserowi cierpkich uwag, oskarżała o kabotyństwo, granie na niskich instynktach, nieuctwo, szarganie dobrego imienia Narodowego nadaremno i wiele innych grzechów głównych. Młodzież jednak uwielbiała jego teatr, chodziła tłumnie i entuzjazmowała się "wybrykami" skandalisty. Dzisiejszy powrót Hanuszkiewicza na afisz Sceny Narodowej nie nosi jednak znamion skandalu. Dość odważne sceny erotyczne w obu częściach spektaklu zostały dyskretnie przerwane w stosownym momencie: w obu sytuacjach okrągła zapadnia majestatycznie zjechała w dół, każąc domyślać się widzom dalszego ciągu. Nawet rysunki Franciszka