"Salome" w reż. Martina Otavy w Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Tomasz Cyz w Tygodniku Powszechnym.
"Zbrodnia istniała od początku dziejów. Znamy jej biblijne źródło: to zazdrość, fatalna siostra namiętności. Pytanie tylko, jak zbrodnię pokazać, jak o niej opowiedzieć. Salome Ryszarda Straussa miała premierę prawie sto lat temu. Libretto, według uznanej wówczas za skandaliczną tragedii Oskara Wilde'a, traktuje o zgubnych namiętnościach, które muszą prowadzić do zbrodni. Rzecz tyczy też rodziny (to nic, że królewskiej), po części także wiary i moralności, bo przecież w centrum zdarzeń znajduje się człowiek głoszący Chrystusowe prawdy (choć nie za wiarę ginie). Muzycznie Salome przynależy do ekspresjonizmu. - Jest w dużej części przeistoczoną w muzykę histerią - pisał biograf kompozytora Ernst Krause. Scena nie jest pusta. Przecinają blok czerwonej ściany i krata, z tyłu wieńczy ogromny księżyc, niemy świadek zdarzeń. Księżyc, zarazem opiekuńczy i groźny, wiąże się z nocą, ciemnością, także z macierzyńską opieką. Te