"Traviata" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Pisze Boronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
"Genialnie żonglując operową konwencją, Treliński przenosi Damę Kameliową w stylizowany, rozbuchany w formie, olśniewający pięknem operowych wizji świat"- takie pełne samozadowolenia i nadęcia kiczowate zdanie napisali w hołdzie swemu dyrektorowi artystycznemu jego poddani z biura prasowego. I tylko pierwsze słowo ma coś wspólnego z prawdą. Przedstawienie klasycznej opery Verdiego zostało uwspółcześnione, elegancka kokota wystylizowana na Dodę, tańcząca i wijąca się w pierwszym akcie jest dosyć wiarygodna, zwłaszcza gdy arogancko traktuje pojawiających się wokół niej mężczyźni W drugim jest już gorzej, gdy do jej domu przychodzi tatuś jednego z narzeczonych, bo taka scena mogła się zdarzyć w XIX w., nie dziś. Dopiero w finale udało się nieźle zainscenizować śmierć Violetty. Usiłuje ona złapać świetlną dyskotekową kulę, a kula ucieka. "Traviata" w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej jest jednak sukcesem dzięki pierwszoligowej obsadzie