Na premierę "Tanga" Sławomira Mrożka w Teatrze Polskim wielu widzów przybyło głównie po to, aby sprawdzić, kim naprawdę jest Edek, ów finałowy triumfator-pragmatyk, który siłą opanowuje chaos i objąwszy władzę rozpoczyna swe "ludzkie" rządy, prosząc do figurowego tanga wiecznego konformistę, wuja Eugeniusza. Domysły, na temat tożsamości Edka snuto w przerwach najfantastyczniejsze, przewagą przyszłościowych. Wspaniała to była zabawa dla obserwatora.
Ale Mrożek napisał "Tango" ponad 25 lat temu jako rzecz naprawdę ponadczasową, aczkolwiek polityczną. Dlaczego polityczną? Oczywiście nie tylko dlatego, że jest to rzecz o triumfie nagiej siły, co zdarza się w dziejach, ale, że rozważenie absolutnie wszystkich komplikacji, mieszczących się wewnątrz pojęcia wolności, nawet najbardziej paradoksalnych czy teoretycznych, prowadzi nieuchronnie do wniosków natury politycznej. Nic dziwnego, że mogą być one. przylepiane przez żądnego aluzyjnej sensacji widza nawet do gry o fotel prezydencki. Niczego to nie ujmuje samej sztuce, która wznosi się ponad tanie prezentyzmy, jest istotnie ponadczasowa, wieloznaczna i - po prostu - wspaniała. A Edek naprawdę nie musi być portretem naszego zbawcy, tak samo Artur nie jest nikim z przegrywającej czy też przegranej nomenklatury, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że właśnie rola Artura jest wielką ozdobą przedstawienia i najważniejszym chyba, jak dotąd, osiągnięciem akt