"Święto wiosny" to symbol transgresji. To przekraczanie oczekiwań i przyzwyczajeń publiczności. To wreszcie odrzucanie tego, co w tanecznym języku opresyjne, fałszywe, czy po prostu anachroniczne. O najnowszych spektaklach Leszka Bzdyla i Katarzyny Chmielewskiej oraz Janusza Orlika dla Dwutygodnika Strony Kultury pisze Witold Mrozek.
"Święto wiosny" - z legendarnym skandalem podczas premiery - to w tańcu symbol transgresji. Kojarzone jest z przekraczaniem oczekiwań i przyzwyczajeń publiczności; redefiniowaniem i poddawaniem krytyce dotychczasowego tanecznego języka; odrzucaniem tego, co w nim opresyjne, fałszywe czy po prostu anachroniczne. Stąd kolejne jego przepisania - spośród historycznych wymienić można inscenizacje Piny Bausch, Maurice'a Béjarta, czy Daniela Léveillé'a, który odrzucił w swoim spektaklu kluczowy dla "Święta.." motyw ofiary.[1] Xavier Le Roy wyeliminował ze swojej niedawnej wersji... konwencjonalnie pojętych tancerzy - skupiając się na ruchach dyrygenta kierującego orkiestrą. W Polsce Edyta Kozak w swoim ostatnim solo odniosła się do "Święta..." Bausch jako przedstawienia, które pozwoliło jej porzucić reżim baletowej klasyki, zaś Katarzyna Kozyra - w wideoinstalacji "Święto wiosny" - przekroczyła tabu związane z cielesnością ludzi starych i zniedołężn