"Valentino" w choreogr. Zofii Rudnickiej w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.
Spektakl baletowy o Rudolfie Valentino jest miejscami nużący z powodu słabości libretta i miałkości muzyki. Postać legendarnego amanta filmowego, który na początku kariery był zwykłym fordanserem (jak Nikodem Dyzma) i tancerzem w kabarecie, a potem zagrał kilkanaście głównych ról w przebojach hollywoodzkiego kina, nadawała się na fabułę baletu. Autorzy jednak nie wykorzystali nawet połowy faktów z burzliwego, choć krótkiego życia artysty, które mogłyby uatrakcyjnić nieco drętwy spektakl. Najlepsza muzycznie i dramatycznie scena znajduje się na samym początku - to pogrzeb artysty. Potem napięcie powoli spada. A jednak przedstawienie ma też wielkie atuty - Piotr Ratajewski jako Valentino pokazuje, że ma charakter i charyzmę pierwowzoru, tanecznie zaś jest bezkonkurencyjny, jeśli nie liczyć kreacji Moniki Maciejewskiej w roli Poli Negri. Drugim atutem baletu są fantazyjne i przebogate kostiumy Jerzego Rudzkiego. Dla nich też warto się wybrać do Ł