Szczerze mówiąc - nie lubię gdy reżyser przed premierą zwierza się ze swego zauroczenia sztuką, nad którą pracuje. Cóż bowiem oznacza taka deklaracja? Ze ten właśnie spektakl jest szczególnym wyznaniem jego wiary, miłości i nadziei? Że nad innymi pracował mniej? "Tańce w Ballybeg" w Teatrze im. J. Słowackiego nie są z pewnością "wielką elegią poświęconą Irlandii, której już nie ma". Nie wiem, czy były nią w Teatrze Powszechnym w Warszawie, gdzie odbyła się ich polska prapremiera. Naciąganiem również byłaby próba odczytania tego spektaklu poprzez polsko-irlandzkie paralele (święto boga Lugha i nasza Sobótka). Bezradność wobec przemijania otaczającego nas świata - jest wspólnym losem wszystkich ludzi, szczególnie u progu następnego tysiąclecia. Ale klucz do historii rodziny Mundy leżał właśnie w zrozumieniu przez nas święta Lughnasa z 1936 roku. A jego nastroju nie udało się na scenie odtworzyć. Przyglądają
Źródło:
Materiał nadesłany
Echo Krakowa nr 1