EN

18.10.2023, 15:30 Wersja do druku

Tańcząc muzykę polską

„Wieczór baletowy kompozytorów polskich”  Mieczysława Karłowicza, Wojciecha Kilara, Karola Szymanowskiego w  choreogr.  Conrada Drzewieckiego,  Jacka Przybyłowicza i  Karola Urbańskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.

„Harnasie”, fot. Joanna Mklaszewska /mat. teatru

Blisko rok temu opublikowałem tekst o stanie baletu w naszym kraju. Odbił się minimalnym echem. Trochę podyskutowałem z zainteresowanymi, odbył się kongres tańca, na którym nie byłem i faktycznie jesteśmy w punkcie wyjścia. U progu kolejnego sezonu płynie mało optymizmu, bowiem trudno mówić o jakościowej i ilościowej zmianie. Planowanych premier jak na lekarstwo. Ale jest i pewna jaskółka nadziei. W Teatrze Wielkim w Łodzi dokonała się zmiana na stanowisku kierownika baletu. Dominika Muśko zastąpiła Anna Nowak. Tancerka, choreografka i menadżerka związana ze sceną międzynarodową, ostatnio baletem narodowym Malty. Prężnie rozpoczęła rządy od weryfikacji zespołu. To świetny krok, ale trzeba pamiętać, że na efekty przyjdzie pracować latami. Paryża, a nawet bliżej Krakowa, nie zbudowano od razu. Przed artystką ciężka droga, jak Kazimierza Wielkiego, aby zmienić to co drewniane w murowane, a raczej taneczne, baletowe. W ostatnich latach poziom grupy łódzkiej przypominał skałę, martwą i zimną. Pierwsza ocena już jest możliwa, bowiem sezon we włókniarskim grodzie, otworzyła premiera baletowa – Wieczór baletowy kompozytorów polskich. Trzech kompozytorów, trzech choreografów, trzy różne wykonania. I trochę jest tak z tym przedstawieniem, jak z nadziewaną bułką drożdżową, która sobie poleżała. Twarda podstawa, niesmaczne nadzienie i okazały wierzch z kruszonką. A mówiąc po piłkarsku to 1 do 2 dla zespołu łódzkiego.

Wybór kompozycji muzycznych jest dość logiczny i jasny. Wszystkie oscylują wokół fenomenu górskiej krainy, która z jednej strony niesie zachwyt i zauroczenie, a z drugiej traumę i śmierć. Tatrzańskie piękno stało się inspiracją dla wielu artystów, ale oddanie jego tajemnicy muzyką jest nie tylko hołdem dla owego pejzażu, ale również kunsztem kompozycji. Co więcej to także próba dla muzyków. W Łodzi ten egzamin został zdany na ocenę wzorową. Orkiestra pod kierunkiem Marty Kluczyńskiej, na co dzień głównej kapelmistrzyni Polskiego Baletu Narodowego, brzmiała olśniewająco. Wielokrotnie można zamknąć oczy, aby rozkoszować się owym ulotnym pięknem. Najpełniej wyrażało się to w ostatniej części. Harnasie Karola Szymanowskiego to majstersztyk wykonania, symbioza wokalno-instrumentalna. Chór, solista Zbigniew Malak oraz muzycy świetnie odwzorowali świat Podhala. Czułem się jak w zbójnickiej chacie, gdzie skrzypki wygrywają diabelskie dźwięki, a także na redyku, gdy dzwonki zwiastują wypas owiec. To niesłychane doznanie ukazujące, ile samą muzyką można powiedzieć, wyrazić, ukazać. To najjaśniejszy punkt wieczoru.

Gdy muzyka uwodzi, to dwie pierwsze choreografie rozczarowują. I to boleśnie. Program baletowy otwiera praca Conrada Drzewieckiego z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Wybór tegoż układu jest zupełnie niezrozumiały, gdyż cały wieczór winien ukazywać moc współczesnych artystów, a nie powracanie do utartych wzorców tradycji. Owszem ów ukłon jest spowodowany jubileuszem Polskiego Teatru Tańca, którego założycielem był artysta, ale niech on będzie obchodzony w Poznaniu, a niekoniecznie w Łodzi. Tu zespół oczekuje ożywienia, kontaktu z nową pracą, procesu twórczego, a nie przekazu choreograficznego sprzed lat. Odwieczne pieśni Mieczysława Karłowicza nie są historią górską, choć muzyka wskazuje owe tropy. To opowieść rodziny Adama i Ewy widziana niczym zastopowane freski Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. Drzewiecki buduje choreografię w oryginalny sposób, są to bowiem przetworzenia ruchowe, zastopowania form ciał w pozach, figurach, obrazach. Jednak choć może i idea jest słuszna, to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Tancerze są strasznie statyczni, wręcz przerażeni tym, co na nich czeka, a myśli niepewności zauważy nawet niewytrwały widz. Z układu wyparowują emocje, a pozostaje tylko bagatelne odtworzenie tańca. Skostniałe, chropowate, niedokładne. Balet składa się z trzech części: szczęśliwej rodziny, snu o wygnaniu z raju oraz sporu i zabójstwa pomiędzy Kainem a Ablem. Układają się one w triadę: radość-tragedia-zbrodnia. I jak zwykle jeszcze krztyna dosadności i infantylizmu – wijący się wąż. To już przesada, bo owa łopatologia staje się nieznośna dla publiczności, która zdawkowym brawkiem nagradza wykonawców.

Niezwykle cenię Jacka Przybyłowicza. W dawnych czasach tancerza baletu Teatru Wielkiego w Warszawie, a następnie związanego z Kibbutz Contemporary Dance Company, gdzie wspominany jest do dziś niezwykle ciepło. Powracając do Polski przywiózł całą garść izraelskich doświadczeń, które niezmiennie prezentuje na różnych scenach naszego kraju – Poznania, Wrocławia czy Bydgoszczy. Jednak owa kreska realizacyjna staje się coraz bardziej wtórna. Zamiast ekscytować, nudzi. W łódzkiej pracy Kościelec 1909/N.O.M. do muzyki Wojciecha Kilara pobrzmiewają układy Ramiego Be’era i Sharon Eyal. To jakby przetworzone kalki, które posiadają zbyt wiele inspiracji. Przybyłowicz osadza swoją pracę na wyobrażeniu śmierci, chwili tragedii nad przepaścią. Osobiście bardziej odbieram ją jako wizję wirusa komputerowego, który infekuje i niweczy zasoby pamięci urządzenia elektronicznego. Taniec zespołu jest poprawny, ale niezbyt precyzyjny. Sztuczne skupienie szkodzi, a nie pobudza. Tancerze są tak zapatrzeni na siebie, że nie myślą o widzach, ale o kolejnych krokach. Choreograf, podobnie jak poprzednik, trywializuje i wprowadza kostuchę, która ma nas utwierdzić w idei realizatorów. Owa dosadność śmieszy, a nie przeraża. Ten fragment staje się próbą zespołowości i niestety długa droga przed łódzką kompanią. Stworzenie wspólnoty to proces, którego nie wytwarza się podczas kilkudziesięciu prób. Na zjednoczenie przyjdzie jeszcze poczekać.

Finał wieczoru to swoista wisienka na torcie. I warto jest czekać do ostatniego odsłonięcia kurtyny. Bowiem wspomniane fenomenalne dźwięki muzyki Szymanowskiego w wykonaniu orkiestry łączą się z logiczną taneczną opowieścią Karola Urbańskiego. Nie tak dawno Izadora Weiss zaprezentowała własną wizję połączoną z Biegunami Olgi Tokarczuk. To była osobista historia kobiety. W Łodzi, praktycznie nie odbiegając od oryginalnego libretta, śledzimy losy miłosnego trójkąta. Nie ma przypadkowości, wszystkim rządzi serce. Scenografia autorstwa Wacława Ostrowskiego oraz kostiumy zaprojektowane przez Natashę Pavluchenko to stylizacja folkloru gór. Dokładnie jest identycznie z układem Urbańskiego. Nie wykorzystuje on kroków tańca ludowego, ale je uprawdopodobnia wprowadzając technikę klasyczną. Wyraźnie zaraził wykonawców, gdyż powstał fragment porywający i zjawiskowy. Dotyczy to zarówno ensemblu solistów jak i całego zespołu. Na pierwszy plan wybija się Chase Vining jako Harnaś, którego warunki fizyczne może nie są olśniewające, ale technika i możliwości taneczne porywające. Ogarnia całą przestrzeń sceny i niedziwne, że wyrwał serce dziewczyny przeznaczonej innemu. Historia jak z życia wzięta, a w wykonaniu grupy łódzkiej to jasny punkt widowiska. Należy zadać pytanie dlaczego tak jest? Po dwóch chybionych pomysłach wielkie oczarowanie. Odpowiedź wydaje się prosta. Urbański stworzył jasną, przemyślaną pracę na miarę możliwości zespołu. Nie ma odgrzewanych pomysłów, a jest uczciwa praca. To zawsze zdobywa aplauz – wykonawców i odbiorców.

Spotkanie łódzkie może nie jest szczytem tanecznego spełnienia, ale na pewno ukazuje proces zmian w zespole. Życzę najlepszego nowej kierowniczce baletu. Jednak należy znaleźć klucz dla konsolidacji zespołu, aby wykorzystać jego możliwości, gdyż powtórzone i zgrane widowiska nie budują więzi. Tylko oryginalna praca, współtworzenie ukształtuje formację artystyczną. Tego życzę, bo to droga jak na szczyt Tatr, a przecież ta muzyka wieczoru baletowego może unosić i niech tak się stanie również z tańcem.

Wieczór baletowy kompozytorów polskich, Mieczysław Karłowicz, Wojciech Kilar, Karol Szymanowski, choreografia Conrad Drzewiecki, Jacek Przybyłowicz, Karol Urbański, kierownictwo muzyczne Marta Kluczyńska, balet Teatru Wielkiego w Łodzi, premiera: wrzesień 2023.

„Kościelec 1909/N.O.M”, fot. Joanna Mklaszewska /mat. teatru

Tytuł oryginalny

TAŃCZĄC MUZYKĘ POLSKĄ – „WIECZÓR BALETOWY KOMPOZYTORÓW POLSKICH” – BALET TEATRU WIELKIEGO W ŁODZI

Źródło:

Kulturalny Cham
Link do źródła