"Tama" jest dramaturgicznie tylko poprawna, aktorsko naprawdę przyzwoita, ale chwilami trudno uwierzyć, aby ktoś się nią trwale wzruszył. Barbara Sass wyreżyserowała teatralną nowelę, odkrywając słowami irlandzkiego dramaturga Conana McPhersona tylko tak przerażającą samotność, jak przerażające jest życie na współczesnej europejskiej wsi. Nie ma tu wielkich karier, są małe zawiści. Nie ma wielkich miłości, są umizgi. Nie ma nawet dramatów, są długie jesienne wieczory w pubie. Tytuł sugeruje, że istnieją w psychice wiejskich bohaterów jakieś dawne niespełnienia, urazy wobec uciekinierów do miasta, którzy - jak człowiek sukcesu Finbar - wystawili do wiatru miejscowych. Ludzie, których oglądamy, pędzą nudne życie. Jedyną atrakcją może być wymiana oleju w aucie, naprawa domu, plotki o ludziach. Obyczajowość w "Tamie" też jest dość dziwna. Ludzie tu nie oglądają telewizji. Rzadko bywają w mieście, nie jeżdżą na tańce, nie chod
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Dolnośląska" nr 82