„Nick Cave. Ballady kochanków i morderców" w reż. Natalii Mazurkiewicz i Michała Szafarskiego w Teatrze Przypadków Feralnych w Krakowie. Pisze Piotr Gaszczyński w Teatrze dla Wszystkich.
Nick Cave. Ballady kochanków i morderców to pełna emocji muzyczna podróż w mroczny świat australijskiego artysty. Spektakl-koncert, inspirowany wczesną twórczością poety, powiódł widzów/słuchaczy w najciemniejsze zakątki ludzkiej duszy. Sam Cave powiedział kiedyś w jednym z wywiadów: „Jestem beznadziejnie romantycznym pesymistą”, co z pewnością trafnie definiuje prawie czterdziestoletnią karierę zespołu Nick Cave and the Bad Seeds.
Aktorzy Teatru Przypadków Feralnych przechodzą od piosenki do piosenki w bardzo płynny sposób, dzięki czemu spektakl nie jest jedynie zlepkiem ponadczasowych hitów a spójną całością, tworzącą pewnego rodzaju opowieść o człowieku i demonach jakie go nękają. Co najważniejsze, poszczególne utwory nie są jedynie wykonywane – mają swoje tło, akcję, scenografię – są opowiadane, interpretowane na scenie (nie mylić z odwzorowywaniem teledysków!). Najlepiej brzmią te piosenki, w których zaangażowana jest większość lub wszyscy aktorzy (jak mająca swój „łotrzykowski” sznyt The Curse of Millhaven czy zwłaszcza kończący spektakl The Weeping Song.). Wydaje się, że swoją popularność w Polsce Nick Cave zawdzięcza m.in. bogatej tradycji groteski w naszej kulturze. Nie są nam obce ballady o mordercach, przyprawiające o dreszcze historie spod ciemnej gwiazdy, czy wampiryczno-lunatyczne pieśni samobójców. Gdyby Cave żył w XIX wieku, z pewnością byłby czołowym przedstawicielem czarnego romantyzmu. Na szczęście żyje tu i teraz, dzięki czemu możemy razem z aktorami nucić Red Right Hand, przy okazji mając w pamięci koncert Nick Cave and the Bad Seeds sprzed niespełna roku, kiedy to po wielu latach odwiedzili ponownie Polskę (kto nie był w Gliwicach, niech żałuje po wsze czasy!).
Wszyscy aktorzy, zarówno ci wykonujący daną piosenkę, jak i ci, którzy są jej żywym tłem działają jak jeden dobrze naoliwiony mechanizm. Przy inscenizacji tego rodzaju twórczości łatwo popaść w kicz, banał, tanią prowokację. W tym przypadku czuć ducha Nicka Cave’a w powietrzu, niepowtarzalny klimat jaki tworzą jego utwory. Na kilka chwil mała scena w samym sercu Krakowa zamienia się w dziki, tajemniczy świat pełen niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku. Nie trzeba wiele. Wystarczy zamknąć oczy i dać się zaprowadzić tam, gdzie rosną dzikie róże.