"Mayday" Raya Cooney'a w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej-Białystok.
Dwie żony, dwóch sąsiadów, dwóch policjantów. A w tym tyglu on - taksówkarz. Dostał torebką od krewkiej staruszki, rytm dnia się mu posypał, przyjemne życie wisi na włosku... Teatr Dramatyczny wziął na warsztat sztukę Raya Cooney'a - "Mayday". I z ćwiczeń z farsy wychodzi w sumie obronną ręką. Cóż, nawet widz na ten teatralny gatunek reagujący chroniczną niechęcią, przyznać musi, że "Mayday" w reż. Witolda Mazurkiewicza na białostockiej scenie wypadł nieźle. To poprawnie skrojone dwie godziny czystej rozrywki dla tych, którzy przyjmą reguły farsy i nie będą doszukiwać się w niej niczego poza... czystą rozrywką. To też dwie godziny, w których zdarzą się momenty, gdy spektakl balansować będzie na granicy dobrego smaku i żenady. Ale ostatecznie da radę. Taka w sumie jest natura farsy: przerysowania, spiętrzenia absurdu, karykaturalny sznyt. Wszystko to łatwo może wywieść inscenizację na manowce, z których już nie ma odwrotu.