W sobotę i niedzielę, za zaproszenie "Sceny Gwiazd" Jarosława Galeja, gościli w Teatrze Dramatycznym aktorzy warszawskiego teatru "Kwadrat". Po obejrzeniu "dekoratora" Donalda Churchilla w ich wykonaniu, zacząłem się zastanawiać, co w teatrze jest gorsze: przedstawienia byle jakie, żenujące artystycznie czy może te, które co prawda, nie irytują poziomem wykonawczym i nie usypiają, lecz są zupełni obojętne?
Z dwojga złego, stawiam na gnioty. Nie dlatego, że można się nad nimi do woli powyzwierzęcać (czytaj: krytykować bez ogródek). Ważniejsze wydaje się to, że budzą one jakieś, choćby nawet negatywne emocje. lepsze to od lekko-ciepłych, nijakich i niemrawych reakcji, jakie wywołuje wspomniany "Dekorator". Sztuka nawet zabawna Zapowiadając spektakl, Jarosław Galej przytoczył zabawną wypowiedź na temat "Kwadratu": ktoś określił go mianem teatru, w którym publiczność śmieje się na okrągło. Powiedział też o tłoku na spektaklach w warszawie, o biletach wykupowanych z trzydniowym wyprzedzeniem. Ładne otwarcie, lecz bez odbicia w rzeczywistości białostockiej: teatr Dramatyczny, delikatnie rzecz ujmując, nie pękał w sobotę w szwach, a publika śmiała się, lecz bynajmniej nie na okrągło. Sztuka była nawet zabawna. Zasługa w tym nośnej intrygi i Wojciecha Pokory w roli tytułowej. dekorator (po polsku - facet od malowania, kładzenia tapet, drobnych