Długą przebyliśmy drogę. Niemal dokładnie 10 lat temu w warszawskim Teatrze Powszechnym Jarosław Kilian wystawił "Balladynę". Utrzymana w baśniowo-sielankowej tonacji scenografia Adama Kiliana zbierała oklaski przy otwartej kurtynie, a całe przedstawienie zachowywało idealną równowagę między śmiechem a powagą. Ton najczystszej tragedii dawała mu zaś Ewa Dałkowska jako Matka. To jedna z ról, których nigdy nie zapomnę. Dziś Kilianowie jeszcze raz realizują dramat Juliusza Słowackiego, ale o żadnym powtórzeniu nie może być mowy. Ich "Balladyna" zmieniła się bowiem nie do poznania.
Bajka z Centralnego Już w pierwszej scenie spektaklu w warszawskim Teatrze Polskim żołnierze Kirkora nieprzyjemnie poczynają sobie z Pustelnikiem (Olgierd Łukaszewicz), wyrywając mu jego tobołek, a potem grając z nim w "głupiego Jasia". Pustelnik zresztą zatracił resztki swego królewskiego dostojeństwa. Nogi owinął sobie gazetami i przewiązał je sznurkiem. W tłumie bezdomnych na Dworcu Centralnym niczym by się nie wyróżniał. Bajkowe barwy z poprzedniej inscenizacji Kilianów roztopiły się w szarości, jak na obrazach Nikifora, które widzimy na scenie. Światem tej "Balladyny" rządzi znana z dzieł krynickiego malarza naiwność. Uwaga jednak, bo to zwodnicza gra! Owa naiwność to naiwność próżnego i zakochanego w sobie Kirkora (Arkadiusz Głogowski). W jego uczucie do sióstr trudno uwierzyć nawet na moment. To także naiwność Grabca (Marcin Jędrzejewski), wiejskiego prostaka i pijaka, który - założywszy złotą koronę - po Gombrowiczowsku ro