Na "Can-Cana", czyli niedużą i niezbyt ważką sztuczkę Portera, idzie się do Teatru Muzycznego, aby docenić sztukę jej realizatorów.
Teatr Muzyczny sięgnął po sztukę, która po raz pierwszy pojawiła się na jego scenie w sezonie artystycznym 1962/63 i była świeżutkim nabytkiem polskich scen muzycznych, ściągniętym z Broadwayu w dziesięć lat po jej premierze. "Can-Can" ("Kankan") to komedia o artystach żyjących "goło i wesoło" na paryskim Montmartrze końca XIX w., którzy marzyli o tym, aby - jak mówił młody rzeźbiarz Mustafa - Paryż dostał bzika na ich punkcie, i o młodych praczkach-tancerkach, które nocną porą w lokalach i knajpach różnej maści oddawały się szalonym tańcom. Zabawę zamykał zwykle kankan: najpiekielniejszy i najbardziej wyczerpujący taniec, łamiący wszelkie konwenanse XIX-wiecznej Europy figurami, w których tancerki podnosząc nogi w pionowych rozkrokach odsłaniały "najwstydliwsze tajniki ich ciał". Co tu dużo mówić: komedia Cole'a Portera dość poważnie się zestarzała. Myślałam o określeniu "spłowiała", ale w odniesieniu do jej nowej insceniza