Tak się złożyło, że obejrzałam "Operetkę" dobry, już szmat czasu po premierze, nie wiedząc jednak o tym przedstawieniu nic konkretnego. Oczywiście, poza tym, że zostało ono: opromienione nagrodami wrocławskiego Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych, otoczone famą życzliwości widzów, przedyskutowane ponoć szeroko (niestety, ślepa byłam i głucha) w telewizji. Wspominam o tym jako o swego rodzaju handicapie - naiwna szczerość refleksji może się bowiem łatwo komuś wydać wyważaniem otwartych drzwi; niemniej nic innego mi nie pozostaje, jak szczerze i naiwnie zdać sprawę z własnych wrażeń oraz zastrzeżeń i wątpliwości. Zacznijmy jednak od zaskoczeń. Pierwszym zaskoczeniem dla widza, nie obciążonego wiedzą o tym właśnie przedstawieniu, jest przytłumione Kyrie z akompaniamentem organów, rozpoczynające spektakl. Na dobrą sprawę to niemal jak owa słynna msza rozpoczynająca niegdyś "Zemstę" w reżyserii Osterwy: tak si�
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 7