Kiedy Robert Talarczyk przybył z chorzowskiej "Rozrywki" do Bielska-Białej, by dość nieoczekiwanie objąć dyrekcję tutejszej sceny, jedną z jego pierwszych decyzji było ogłoszenie konkursu dramaturgicznego na sztukę o tym mieście. Pomysł wydawał się stereotypowy, a już na pewno nie gwarantował sukcesu. Bo tak to bywa z konkursami "zadawanymi na temat". Rzadko coś z nich wynika. Ale tym razem, o dziwo, stało się inaczej. "Testament Teodora Sixta" bielszczanina Artura Pałygi, wytrawnego reportażysty o literackim zacięciu, okazał się strzałem w dziesiątkę. Powstał tekst interesujący. No i powstał bardzo interesujący spektakl, choć pierwsze sceny jeszcze tego nie wróżyły. Dlaczego? Bo na początku trudno jest złapać konwencję czy ściślej - nie zgubić się w gąszczu różnych konwencji i stylów teatralnej narracji. Ta założona i świadomie przez artystów bielskich potęgowana rozmaitość męczy, choć jednocześnie nakazuje widzowi śledzić
Źródło:
Materiał nadesłany
"Śląsk" nr 9