Świat oszalał na punkcie Harry'ego Pottera, opowieści o małym czarodzieju, buntującym się przeciw dorosłym i na dodatek mającym w tym buncie sporo racji. Teatr Groteska realizując "Czarnoksiężnika z Archipelagu" Ursuli K. Le Guin sięgnął również po związany z magią temat, acz o mniej sympatycznym wydźwięku niż w książce J.K. Rowling. Świat potworów, zjaw, upiorów i złych mocy, powstały na scenie za sprawą reżysera Adolfa Weltschka przeraża, straszy i mami, no i przede wszystkim daje do myślenia nie tylko młodym widzom, ale i dorosłym.
Główny bohater Ged nie żyje we współczesnym, kolorowym świecie reklam jak jego kumpel Harry. Wieś chłopca to spowita w przerażającym mroku kraina, przy której ciemna komórka Harry'ego to przytulny pokoik, w którym można czuć się bezpiecznie i któremu nie grozi najazd niosących śmierć wojowników czy smoków. Rodzinę Geda można podciągnąć pod kategorię Mugoli, acz reprezentowaną przez skarłowaciałego ojca i cycatą ciotkę, która wróży chłopcu w kotle ogromną moc. Ta przepowiednia sprawia, że biorą go pod skrzydła najwięksi czarnoksiężnicy. Problem jednak w tym, że chłopiec nie wie, co począć z drzemiącą w nim siłą. W drodze do poznania tajemnicy dorosłości i odpowiedzialności, popełnia błędy, każące uciekać mu przed goniącym go "złym", czyli tak naprawdę własnym strachem. Tę pełną niebezpieczeństw podróż Geda Adolf Weltschek wraz ze scenografem Pawłem Hubičką pokazali w zupełnie nowej, nie stosowanej do tej pory