Jak każdy aktor pragnął, by w końcu światła punktówki odwróciły się w Jego stronę, wydobywając wielki, niepowtarzalny talent z cienia. Sława i uznanie przyszły w końcu Gdy Najwyższy Reżyser skierował punktówkę na tę uśmiechniętą do wszystkich twarz i oczy, w których skrzy się pocieszenie: "Kochani, no i co z tego, że nie żyję. Jestem z wami. Narka!" - TADEUSZA SZYMKOWA wspomina przyjaciel Cezary Harasimowicz.
To, że przyjaźń z "Szymkiem" Tadziem Szymkowem będzie mocna jak opoka, wiedziałem od samego początku, od momentu, kiedy w 1977 usiedliśmy na schodach Teatru Polskiego we Wrocławiu podczas egzaminów do Studium Aktorskiego. Ale że ta przyjaźń będzie wieczna, przekonuję się dopiero po Jego śmierci. Kiedyś daliśmy sobie przyrzeczenie, że ten, który pierwszy odejdzie na tamtą stronę, da znak przyjacielowi, że za smugą cienia coś istnieje. Niestety, Wielki Reżyser wybrał Tadzia pierwszego. Jeśli otrzymałbym jeden znak stamtąd, uznałbym to za przypadek. Ale aż tyle? Oprócz serii różnych dziwnych życiowych przypadków, które są ewidentnymi dowodami na istnienie, Szymuś przychodzi do mnie z regularnością, prawie co tydzień. Gadamy sobie o tym i owym, konkretnie, siarczyście, krzepiąco. Potem On odchodzi, ale wiem, że wkrótce wróci, bo Tadeusz nigdy nie opuszczał przyjaciół. Od pierwszej chwili zagarniał wybrańców szerokim ramieniem i trzyma�