- Aktor musi mieć w sobie wrażliwość i wyobraźnię. I jeszcze grubą skórę, bo to zawód dla ludzi o wrażliwości kolibra, ale skórze grubości słonia - mówi Tadeusz Borowski, aktor Teatru Ateneum w Warszawie.
Mama chciała, żeby został księdzem. On jednak nie chciał, bo interesowały go dziewczyny. Przyznaje, że nie tęskni za rolami w filmie, i opowiada, dlaczego - będąc już na etacie w teatrze na własną prośbę poszedł do wojska. Nawiązując do spektaklu "Dziewice i mężatki", w którym pan gra, to zawsze pan poszukiwał kobiet czy kobiety pana? - Jakby to powiedzieć... W młodości to raczej ja, teraz jest odwrotnie (śmiech). Jestem jak stare wino. Kobiety w sztuce Moliera, mimo że nie chcą, są strasznie samotne. - To jest tak, że kobiety zaczynają się emancypować i ta emancypacja przerasta ich możliwości. Godzinna sztuka w reżyserii Janusza Wiśniewskiego jest w ogóle artystycznie ciekawa. Janusz naprawdę wysoko postawił nam poprzeczkę. A jeśli chodzi o kobiety, mam w tym spektaklu bardzo ciekawe zadanie. Właśnie, gra pan złego ducha pisarki ezoterycznej. - Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle (śmiech). Bardzo chciałem zagrać