W naszym pełnym uprzedzeń, małostkowości i drobnomieszczaństwa społeczeństwie, teatr bywa jedyną ostoją normalności, miejscem, gdzie może dochodzić do swoistego dialogu różnych koncepcji czy światopoglądów. To chyba dzięki teatrowi zaczęto głośno mówić o zjawiskach społecznych, które przez lata były tematami tabu, wstydliwymi, spychanymi na najdalszy margines dyskursu publicznego - pisze Piotr Schmidt w portalu kulturalnym G-punkt.pl.
Myślę tu między innymi o homoseksualizmie i przemocy, szczególnie tej rodzinnej i powiedzmy "blokowej". To dzięki "Aniołom w Ameryce", "Grom", "Nakręconej pomarańczy", "Linczowi" [na zdjęciu] czy "Zaśnij teraz w ogniu" o tych zjawiskach zaczęto dyskutować na forum publicznym, a tematyka przestała być marginalizowana. Koniunktura czy postęp? Wszyscy dostrzegamy, że niedopowiedzenia szkodzą debacie w każdej dziedzinie. A wszystko, co nie jest znane budzi strach. Tak jest z homoseksualizmem, o którym wciąż niewiele się mówi, a który istnieje od tysiącleci, i jest zjawiskiem normalnym. Pamiętam czasy, kiedy w szkole podstawowej na historii z wypiekami na twarzy czytywałem podania, o rzekomej apoteozie związków partnerów o tej samej płci. Jeszcze wtedy było to dla mnie nie do pomyślenia. Owszem tak było, lecz nie zawsze i nie wszędzie. W Atenach było to coś najzupełniej normalnego, wręcz wskazanego. Tam do dobrego tonu należało, aby mężczyzna miał