Zacierające się granice między teatrem współczesnym a operą pozwalają przypuszczać, że jesteśmy świadkami powstawania nowego gatunku. Od kilku lat ze scen polskich oper dochodzą trzaski przełamywanych form, obalanych schematów, upadających konwencji. To odgłosy walki, jaką wytoczyli operze reżyserzy teatralni i filmowi. Operze, a raczej sztuczności, koturnowej manierze i przesadzie, które w nienaruszonym stanie przetrwały tam od XIX w. Własne sposoby na przeskoczenie tej epokowej przepaści znaleźli już na Zachodzie "wielcy wybitni" np Peter Brook (np. "Carmen", "Peleas i Melizanda"), Robert Wilson ("Orfeusz i Eurydyka"), Giorgio Strehler ("Cosi fan tutte"), Christoph Marthaler ("Tristan i Izolda") czy Peter Greenaway. Do operowych pluszów dobierają się też coraz częściej teatralni radykałowie i obrazoburcy - Christoph Schlingensief, Luc Perceval. Dla nich sztywna forma opery i jeszcze bardziej sztywne przyzwyczajenia publiczności t
Tytuł oryginalny
T-opera, czyli brakujące ogniwo
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 230